Po trzydniowej przygodzie na safari w planach był luźniejszy dzień, aby trochę odpocząć.

Przejażdżka tuk tukiem- Diani Beach

Dzień 6– Około 9 podjeżdżają po nas zamówione tuk tuki, czeka nas wycieczka do sąsiedniej wioski. Jedziemy przez centrum Diani Beach, mijamy ładne hotele i resorty, a po około 10 minutach zjeżdżamy z głównej drogi, gdzie zaczyna się trochę inny świat. Przejeżdżamy przez lokalny targ. Ciężko się na to patrzy. Biedne kobiety próbują cokolwiek sprzedać, niektóre ze zmęczenia leżą lub siedzą przy swoich stoiskach.

Wioska Mwamanga

Dojeżdżamy do wioski Mwamanga. Wita nas przewodnik i zaczyna opowiadać historię. Z ciekawszych rzeczy, które zapamiętaliśmy to fakt, że kelnerki w resortach zarabiają w sezonie turystycznym 150-300 dolarów miesięcznie, a poza sezonem 50-150 dolarów. Ciężko pracują za niemal grosze i potrafią się za takie pieniądze utrzymać. To jest zdumiewające i podziwiamy Kenijczyków za to.

Szkoły w Kenii

Przewodnik pokazuje nam szkołę. Najpierw przedstawia jak wygląda miejsce nauki najbiedniejszych dzieci. Nauczycielka tych dzieci nie jest oficjalnie zatrudniona, ale postanowiła je uczyć. Dzieci śpiewają nam piosenkę, a my jesteśmy w lekkim szoku. Wojtek mówi, że tutejsza bieda trochę go przerasta. Jednocześnie miło jest posłuchać występu, a z drugiej strony chce się płakać.

Potem przewodnik pokazuje nam budynek szkoły, który został ufundowany przez Polaków. Tam uczy się starsza klasa. Tam także dzieci robią występ i śpiewają piosenki. Przed budynkiem znajduje się zniszczony plac zabaw i kuchnia na świeżym powietrzu (Kenijczycy nie mają w domach kuchni). W garnku gotuje się jakaś potrawa z fasoli, wygląda niesmacznie. Dzieci będą ją jeść w czasie przerwy.

Obok jest jeszcze jeden mały budynek- tam uczą się najmłodsze dzieciaki.

Po wizycie w szkole zostajemy oprowadzeni po wiosce. Przewodnik pokazuje różne rośliny, drzewa, owoce, które są tutaj hodowane.

Zostajemy poczęstowani świeżym kokosem. Najpierw wypija się sok, a później łyżeczką zrobioną z kokosa je się owoc. Spotykamy uśmiechniętych mieszkańców wioski, poznajemy małą dziewczynkę Agatkę. Oglądamy dom, który buduje nasz przewodnik. Stawia go już 8 lat i szacuje, że zostało jeszcze 10 lat pracy. Po trochu kupuje materiałów budowlanych i wszystko robi sam.

Wizyta u szamana

Ostatnim punktem wycieczki jest wizyta u szamana, czyli wioskowego lekarza. Szaman z Mwamanga ma trzy żony- z każdą mieszka po dwa dni w ich domach, a siódmego dnia śpi w swojej lecznicy. W śmieszny sposób prezentuje różne rośliny, zioła, proszki i tłumaczy, na co dana rzecz działa. Najbardziej nas szokuje lek na malarię. Coś czuję, że haczyk jest w tym, że większość niewystarczająco wierzy w działanie leku, przez co lek nie działa. Na początku szaman mówił, że jego leczenie działa tylko wtedy, kiedy ktoś w nie wierzy. Po prezentacji ziół szaman pyta, czy komuś z nas coś dolega. Nikt z nas się do niczego nie przyznaje, zgodnie stwierdzamy, że u nas wszystko super.

Jednak to nie był ostatni punkt programu. Zapomniałam, że jeszcze był jeden krótki spacer, a później pokaz tańca!

życie w Kenii

Oglądamy tutejsze domki. Są one zrobione z mieszanki ziemi, krowich odchodów i gałęzi. Są małe, służą tylko do spania i przechowywania niewielkiego dorobku ich mieszkańców. Budową chatek zajmują się kobiety, należy to do ich obowiązków. W Kenii kobiety przeważnie zajmują się wychowywaniem dzieci, praniem, gotowaniem i przynoszeniem wody. Nie we wszystkich wioskach jest studnia, czasami muszą pójść po wodę kilka kilometrów. Noszą ją w plastikowych butlach na głowie. Mężczyźni mają za zadanie utrzymać rodzinę. Dlatego większość Kenijczyków ma jedną żonę, bo ciężko jest utrzymać kilka. Ktoś mający kilka żon jest uznawany za bogatego (na przykład odwiedzony przez nas szaman).

Kuchnie są na zewnątrz i tak naprawdę jest to gar i palenisko, w którym się gotuje. Kenijczycy spędzają czas przed swoimi domami na zewnątrz. Każda wioska jest jak jedna wielka rodzina.

Toaleta to najczęściej dżungla.

Przyszedł czas na tańce. Na początku występujący tańczą sami, a później zapraszają nas do wspólnej zabawy.

Po wszystkim oczywiście trzeba było zostawić jakiś napiwek. Najbardziej zasłużyli na niego zdecydowanie panowie, którzy się cały czas uśmiechali. Panie z kolei wyglądały na niezadowolone i zmęczone życiem, nie miały w sobie tyle energii.

Wracamy do Diani. Po drodze krótki przystanek, gdzie wysiada nasz przewodnik.

Wracamy do apartamentu. Mamy jeszcze pół dnia wolnego, więc ogarniamy się i dzwonimy po naszego ziomeczka od tuk tuka. Jedziemy z nim na plażę do resortu Nomad, który poleciło nam nasze biuro podróży Sylwia & Martin. Jemy obiad, relaksujemy się i…robimy sobie z Wojtkiem krótką sesję ślubną.

Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments