Na naszej liście marzeń była Prowansja oraz kanion Gorges du Verdon. Kiedy udało nam się tanio kupić bilety do Marsylii, to wiedzieliśmy, że w planie podróży musimy zawrzeć te dwa wspaniałe miejsca. Głowiłam się kilka tygodni nad trasą. Szukanie noclegów to też nie było łatwe wyzwanie, bo ciężko było znaleźć w niektórych rejonach tanie kwatery. W końcu udało mi się ułożyć niemal idealny plan, chociaż musiałam odpuścić kilka fajnych atrakcji, bo już nie wystarczyłoby nam na nie czasu.
Wycieczka po Prowansji- początki
Początek naszego pobytu był ciężki. Zastanawiałam się, czy o tym pisać, bo aż wstyd się przyznawać do naszego pecha. Wszystko zaczęło się od opóźnienia w lądowaniu samolotu w Marsylii. Na lotnisku mieliśmy być o 20:40, a wylądowaliśmy o 21:00. Spowodowało to to, że nasza wypożyczalnia samochodów została zamknięta. Mieliśmy opcję czekania kilkunastu godzin na lotnisku na jej ponowne otwarcie lub wypożyczenia na jeden dzień samochodu z innej firmy, aby móc dojechać do wynajętego apartamentu. Wybraliśmy ten drugi wariant, a w międzyczasie załatwiania przez Wojtka formalności z autem, ja pisałam do właściciela kwatery o naszym spóźnieniu. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że nikt na nas nie czeka. Po dodzwonieniu się ponownie do właściciela dowiedzieliśmy się, że ten jest na wakacjach w Hiszpanii, a osoba, która opiekuje się teraz mieszkaniem to starszy pan, który już poszedł spać… W ten sposób spędziliśmy noc w samochodzie.
Marsylia- wypożyczalnie samochodów, apartamenty
Rano czekały na nas nowe niespodzianki. Mimo, że w wypożyczalni aut byliśmy już przed godziną otwarcia, to odmówiono nam wydania naszego samochodu. Tłumaczono to tym, że nasz voucher był ważny tylko w dniu poprzednim i nie ma znaczenia fakt, że zapłaciliśmy za auto z góry za 7 dni. Samochód rezerwowaliśmy z firmy Firefly przez pośrednika Ryanair. Nie polecamy żadnej z tej firm! Po powrocie do Polski walczyliśmy dwa miesiące, aby odzyskać nasze pieniądze. Polecamy natomiast wypożyczalnię Hertz, z której ostatecznie wzięliśmy samochód. Wszystkie formalności, odbiór oraz zwrot przebiegły bez komplikacji. Jedyna wada to fakt, że zapłaciliśmy za wypożyczenie 2 razy więcej niż zapłaciliśmy za niezrealizowany voucher.
Do naszego apartamentu dostaliśmy się w końcu około godziny 9:30. Rozpakowaliśmy się, wykąpaliśmy, zjedliśmy i stwierdziliśmy, że szkoda czasu na odsypianie i postanowiliśmy, że jedziemy realizować nasz plan podróży. Nasza kwatera znajdowała się na południowych obrzeżach Marsylii, 40 minut drogi od portu lotniczego. Gdyby nie bardzo ciężki kontakt z gospodarzem, oceniliśmy nasze mieszkanie na świetne. Było duże, czyste, dobrze wyposażone, a z balkonu mieliśmy piękne widoki. Pokazują to dwa poniższe zdjęcia.
Cassis- cząstka Lazurowego Wybrzeża
Dzisiejsza pogoda i pierwsze ładne widoki poprawiają nam humor. Staramy się zapomnieć o niemiłych przygodach i ruszamy na podbój Prowansji. Powoli dojeżdżamy do miasteczka Cassis. Zatrzymujemy się na chwilę na poboczu. Poznaję znaną ze zdjęć skałę i mówię reszcie (Wojtkowi, siostrze Beacie i mojemu tacie), że właśnie to jest nasz pierwszy punkt dzisiejszego zwiedzania.
Cassis- co zobaczyć
Przyjeżdżamy do miasteczka i zostawiamy auto na parkingu. Niestety większość parkingów we Francji jest płatnych. Nie jest to duży koszt, jeżeli podzielimy go na cztery osoby, ale jednak trochę szkoda pieniędzy na takie wydatki. Poza tym trzeba poświęcić trochę czasu na znalezienie parkometru i wydrukowanie biletu.
Idziemy w kierunku poznanej już wcześniej skały. Po drodze przypadkiem trafiamy w urokliwe i spokojne uliczki. Podoba nam się tutaj. Pomarańczowe domki Cassis powodują, że miasteczko jest takie ciepłe, przyjemne w odbiorze. Z resztą naprawdę jest ciepło, a wręcz gorąco. Jesteśmy szczęśliwi, bo na naszych poprzednich wyjazdach mieliśmy pecha do pogody i ciągle padało.
Port i plaża w Cassis
Jedną z wąskich uliczek docieramy do portu. Tutaj jest już zdecydowanie więcej ludzi. Siedzą oni w tutejszych knajpkach, spacerują, a niektórzy zatrzymują się i robią sobie zdjęcia. Czuć, że Cassis jest jednym z piękniejszych miasteczek Lazurowego Wybrzeża. Tak naprawdę powinnam powiedzieć „regionu Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże”, bo tak w rzeczywistości nazywa się ten obszar.
Wkrótce docieramy do promenady po drugiej stronie portu. Znajduje się tu plaża Plage de la Grande Mer. Jest ona stosunkowo nieduża, za to bardzo widokowa. Wygląda na piaszczystą, ale składa się z drobnych kamyczków. Obok niej stoi wysoka skała, o której zdążyłam już dwa razy wspomnieć. Nazywa się ona Cap Canaille. Można wjechać na jej szczyt autem- trasa nazywa się Route des Cretes i prowadzi aż do sąsiedniej miejscowości La Ciotat.
Idziemy ścieżką dalej, aż dochodzimy do końca cypelka z latarnią morską. Jest tam najwięcej łodzi i jachtów. Turyści wypływają stamtąd na wycieczki do Calanques.
Calanques- park narodowy
Park Narodowy Calanques to cudowne skały, klify, zatoki i plaże. Niektórzy też nazywają to miejsce francuskimi fiordami. Zdziwiło mnie bardzo, że nie jest ono szczególnie popularne, zwłaszcza w Polsce. Udało mi się znaleźć zaledwie kilka polskich blogów podróżniczych z informacjami na temat Calanques. Nie pamiętam już jak dowiedziałam się o parku, ale gdy zobaczyłam pierwsze zdjęcia z okolicy, to wiedziałam, że trzeba tu zajechać, a przy okazji zwiedzić również pobliskie miasteczko Cassis. Jeśli Was również przekonają fotografie z Calanques, to przeczytajcie ten wpis. Mamy nadzieję, że nasze informacje okażą się praktyczne.
Zostawiamy auto przy ulicy Avenue Notre Dame. Można też zaparkować na parkingu zwanym „de la Presqu’île„. Znajduje się on tylko 3 kilometry od portu w Cassis. Z tego miejsca rozpoczynamy nasz spacer. Idziemy w lewą stronę patrząc na wodę. Pierwsze wrażenie to „wow”. Skały, drzewa, lazurowe morze i białe łódki tworzą taką jedną, piękną całość. Miejsce, w którym zatrzymujemy się na dłuższą chwilę nazywa się „Belvédère de Port Miou”. Bardzo dobrze widać stąd charakterystyczny biały budynek z czerwonym dachem.
Piaszczysta ścieżka doprowadza nas do kolejnego punktu widokowego. Obserwujemy ludzi, którzy płyną w małych jachtach i łódkach. Trochę im zazdrościmy. Jeśli uda nam się kiedyś wrócić do Parku Calanques, to chyba też się wybierzemy w taki rejs. To bardzo dobra opcja, gdyż klify ciągną się około 20 kilometrów wzdłuż wybrzeża, a drogą lądową dotrzeć można w zaledwie kilka miejsc. Przed wyjazdem próbowałam na własną rękę znaleźć na mapach google jakieś pięknie położone, dziewicze plaże. Nawet mi się udało, ale niestety nie ma opcji dojazdu do nich autem.
Cap Câble
Przypadkiem odkrywamy jakieś schodki i tym sposobem docieramy na przylądek Cap Câble. Obchodzimy go dookoła. Przy okazji przeszkadzamy jakiejś ekipie w nagrywaniu film. Wojtek krótko rozmawia z jedną osobą: „Co tu nagrywacie?”. „Znasz ten serial Gra o Tron?”- pyta chłopak. „No znam”-mówi Wojtek. „No właśnie! To co nagrywamy, to coś zupełnie innego i gorszego”.
Po zejściu z cypelka idziemy w stronę auta, a po drodze obserwujemy pomarańczowe klify z okolic Cassis.
Calanque de Port Miou
Nasz kolejny cel to druga strona zatoki Calanque de Port Miou. Mijamy nasze auto i tym razem idziemy w prawą stronę patrząc na wodę. Przez jakiś czas droga jest mało widokowa, więc nie zatrzymujemy się i nie robimy zdjęć. Dopiero w okolicy białego budynku z czerwonym dachem, który widzieliście w tle na poprzednich fotkach, zaczyna się robić ciekawie. Niestety przy brzegu rośnie sporo wysokich drzew, więc niezbyt dobrze widać zatokę. Z drugiej strony podobało mi się bardziej.
Po pewnym czasie szlak się rozgałęzia. Można iść w prawo szeroką ścieżką lub w lewo, nieco węższą. Wybieramy tą drugą opcję. Zaczynają się super widoki! Po chwili pojawia się przed nami tabliczka z zakazem wstępu, ale postanawiamy, że nie będziemy zawracać. Z lekką dawką adrenaliny ruszamy przed siebie nielegalnym szlakiem. Trasa jest w porządku, nie wydaje się być niebezpieczna. Trudniejszym momentem jest tylko podejście pod górę niedaleko plaży Port-Pin. Trzeba uważać na śliskie i osuwające się kamienie. W butach sportowych dacie sobie radę.
Warto iść w każdym możliwym kierunku i odkrywać nowe widoki. Nam udało się zobaczyć na przykład panoramę przylądka Cap Câble (jeśli nie pamiętacie, to przypomnimy, że byliśmy na nim wcześniej) i skał z okolic Cassis. Byliśmy też w miejscu, z którego widać całą zatokę Calanque de Port Miou, a nawet plażę w Cassis.
Calanques- plaża Port-Pin
Miejscem, do którego od samego początku chciałam trafić, była plaża Port-Pin. Udało się! Trochę nas zmyliły drogowskazy i niechcący znowu poszliśmy nielegalną trasą. Najważniejsze, że dotarliśmy. Plaża i zatoczka o nazwie Calanque de Port Pin bardzo ładnie prezentuje się nieco z góry, z dołu jest trochę mniej ciekawa, ale myślę, że warto ją zobaczyć.
Na plaży rozpoczyna się szlak do sąsiedniej zatoki i plaży Calanque d’En-Vau. Widziałam zdjęcia z tego miejsca i wyglądają cudownie. Według google maps trasa liczy 1,8 km i zajmie około 40 minut w jedną stronę. Z przystankami czas drogi wyjdzie zapewne trochę dłuższy. Jeśli byłaby nieco wcześniejsza godzina, to na pewno byśmy się tam wybrali. Niestety dzień minął szybko i słońce już zachodzi. Postanawiamy wracać do auta. Tym razem znajdujemy legalny szlak.
Wychodzimy na szeroką ścieżkę. Przed nami jeszcze długa droga naokoło zatoki.
Poniższe zdjęcie wykonałam już bardzo blisko auta. Cieszymy się ostatnimi promieniami słońca.
obiadoKolacja w Cassis
Przyszedł czas na zasłużony obiad, a właściwie obiadokolację. W tym celu zajeżdżamy do miasteczka Cassis. Udaje nam się trafić na dobrą restaurację. Dania wyglądają super i tak też smakują. Po zjedzeniu wracamy do apartamentu. Nawet nie pamiętam już tego wieczoru. Podejrzewam, że byliśmy tak zmęczeni po poprzedniej nocy w samochodzie, że umyliśmy się i od razu poszliśmy spać. Wszystko po to, żeby następnego dnia z pełną energią i mocą zwiedzać Prowansję.
Dziękujemy za przeczytanie wpisu!
Jeżeli uważasz, że jest on ciekawy, będzie nam miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w komentarzu.
Więcej wpisów z Francji znajdziecie tutaj:
Wszystkie nasze podróże: Podróże
Zapraszamy Was również na nasz Instagram oraz fanpage na Facebooku, gdzie możecie być z każdą naszą podróżą na bieżąco.
Do zobaczenia! 🙂